Gospodarz pałacu, a zarazem jego właściciel, Pan Jakub Jastrzębiec-Smólski, Członek Związku, od dawna zapraszał do odwiedzenia swojej siedziby. Wreszcie udało się skorzystać z miłego zaproszenia.
Mury pałacu pochodzą z 1712 r. Kolejnymi właścicielami majątku Gardkowice były rodziny Krokowskich, Kryńskich, Przebendowskich, Weiherów. W 1859 r. właścicielem pałacu stała się rodzina von Koss, w rękach której znajdował się do końca II wojny światowej. Von Kossowie, na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej popełnili zbiorowe samobójstwo. Ocalał jedynie wnuk Elżbiety von Koss, który wyemigrował do Niemiec w latach 50. W miejscu niedawno odkrytej mogiły von Kossów, Pan Jakub Jastrzębiec-Smólski postawił obelisk.
Po wojnie, rozgrabieniu i zdewastowaniu, pałac służył lokalnemu PGR jako magazyn ziemniaków. W 1980 r. nabył go od Skarbu Państwa Pan Smólski, wyremontował i częściowo odrestaurował, na ile pozwalały na to posiadane środki. Obecnie wszystkie sale pałacu są urządzone. Pan Smólski umieścił tu rodzinne pamiątki, które udało się wywieźć z dzisiejszej Ukrainy. W ten sposób odtworzył utraconą siedzibę rodową. Przed wejściem do pałacu gości powitał herb Jastrzębiec. W pałacu mieszka Pan Jakub z kuzynem, sami utrzymują pałac i park.
Pierwsza w historii Oddziału wycieczka należała do bardzo udanych. Organizatorom należą się słowa uznania. Wszyscy uczestnicy czekają na kolejne podobne przedsięwzięcia.
Fot. nr 1-9: Andrzej Kopeć
Fot. nr 10 i 11 pochodzą ze strony: http://paciorki.superhost.pl
Gardkowice (Gardkowitz), jak sama nazwa wskazuje to dawny gród plemion staropruskich (VII – X w.). Gard oznacza "gród" w języku staropruskim. Najstarsze zapiski o Gardkowicach pochodzą z akt sądowych miasta Lęborka z roku 1379 i mówią, że był tu gród rycerski. Majątek Gardkowice był współwłasnością kilku rodzin aż do roku 1551. W 1552 r. rodzina Balge (Biały) odkupiła wszystkie udziały i scaliła majątek. W roku 1587 Balgowie sprzedali majątek i wyprowadzili się do Meklemburgii.
Wśród następnych właścicieli znajdujemy: rodzinę von Krokow, księcia szczecińskiego Barnima, rodzinę von Jatzkow, Ernesta Weihera, von Rakowskich, von Chmielnickich. W roku 1859 cały majątek zakupił syn właściciela pobliskiego Łętowa, Wilhelma von Kossa - Teodor. Jego syn, Erlich von Koss był właścicielem Gardkowic aż do roku 1905. Po jego śmierci majątek przejęła wdowa, Elżbieta von Koss. Syn Erlicha, Karl von Koss nie przejął majątku po ojcu, ponieważ już raz przegrał Gardkowice w karty, potem popełnił mezalians żeniąc się z Żydówką. Ojciec, nie chcąc mieszkać razem z synową, postanowił wybudować dom pomiędzy stodołą a oborą (służbówkę), gdzie małżonkowie zamieszkiwali aż do jego śmierci. Po śmierci Erlicha przenieśli się do pałacu. Gdy w 1945r. wkroczyły wojska radzieckie i zaczęło się wywożenie całego inwentarza, maszyn, zboża, Elżbieta von Koss postanowiła otruć całą rodzinę: synową, dwie wnuczki oraz siebie. Albo trucizna (arszenik) była zwietrzała, albo było jej za mało, bowiem gdy Karl von Koss wrócił z polowania i zobaczył wijące się ciała w sypialni na piętrze, sam strzelił sobie w głowę. Rosjanie, rezydujący w pałacu, wysłali służbę poza obręb założenia dworskiego, sami zaś owinęli zwłoki w dywan z sali balowej i pochowali je w parku. Przekonałem się o tym sam, ponieważ wypytując dawną służbę otrzymywałem coraz to inne wersje pochówku. Przypadkowo, zasypując dół, gdzie mieściła się niegdyś lodownia, odkryłem szczątki ludzkie. Postanowiłem postawić tam pomnik rodzinie von Kossów. Napis brzmi „Pamięci von Kossów”. Na cokole stanie rzeźba XIX- wieczna.
Od roku 1945 cały majątek przejął PGR Żelazna. Jeśli któryś z budynków przeciekał, po prostu go rozbierano. W pałacu mieszkali pracownicy PGR-u i tu też stosowano podobną politykę - jeśli zaczęło cieknąć, bo dach był dziurawy, przenoszono pracownika do nowo wybudowanych domów w Łętowie. Po wyprowadzeniu mieszkańców pałac przeznaczono na przechowalnię ziemniaków i tak, w sali balowej, jeszcze nie przeciekającej, stały skrzynki ziemniaków. Całość budynku z zewnątrz obsypano ziemią, bo okna zgniły i w części piwnicznej również trzymano ziemniaki.
W roku 1976 r. łomami i siekierami zniszczono całą stolarkę. Cztery lata pałac stał otworem dla ludzi, którzy wywozili podłogi na altany, okna na opał, itd. Sama miejscowość Gardkowice miała zniknąć z powierzchni mapy, tak jak znikła pobliska miejscowość Ruda. Kiedy nabyłem pałac zaczęło się podjudzanie przeciwko mojej osobie. Wrzucano skrzynki do parku, butelki po chemikaliach, kamienie z pola. Musiałem godzić się z tym wszystkim, ponieważ nie należałem do partii. Ciężkie to było życie, ciągła walka z nasyłanymi przez władze chuliganami. Zabijanie psów. Nocne podchody. Jednak wierzyłem, że nadejdzie dzień, w którym prześladowcy zapłacą za swoje winy. Konserwator Zabytków, pan Chrzanowski, jak mógł, tak mi pomagał. Decyzje dotyczące zabytku były wydawane na moją korzyść, a co za tym idzie, na korzyść zabytku. Przy kupnie pałacu i parku została wyceniona cała nieruchomość i okazało się, ze pałac jest zniszczony w 76%. Na mocy decyzji wójta zamieszkałem w pałacu, bowiem ludzie już zaczęli rozbierać ściany wewnątrz budynku. Jak mogliśmy, szafami zastawialiśmy okna i drzwi. Pierwsze chwile upłynęły na zabezpieczaniu obiektów zabytkowych, ruchomości stanowiących dorobek pokoleń mojej rodziny, a rakże na odbudowie – remoncie dachu a później wnętrz pałacu.
Muszę oddać wyrazy szacunku Sufraganowi Olsztyńskiemu, który udostępnił mi swoje klasztorne stolarnie w Ornecie, gdzie pan Bronisław Ragin odtworzył kopie drzwi, okien, schodów. Teraz każdy prawie zadaje mi pytanie, czy te obrazy ty tu wisiały? Czy żyrandole też są stąd? Śmieszy mnie to spostrzeżenie, albo dobrze umiałem urządzić dwór, albo też ci ludzie nie umieją logicznie myśleć, skoro nie było drzwi, okien, to obrazy na pewno wisiały.
Chciałbym urządzić tu muzeum wnętrz dworskich, ale czy mi się to uda? Widzę, jak roztrwania się majątek narodowy. Są tacy, którzy mają dzierżawę darmową, a ja staram się od dwudziestu lat o kawałek ziemi przynależnej dworowi, bowiem są tu duże budynki gospodarcze. Miejscowi ludzie, którzy potrzebują pieniędzy na przeżycie mogliby znaleźć u mnie pracę. Niestety, władze uważają inaczej i pozostają głuche na moje prośby o odtworzenie dawnego majątku. Konserwator, w całej rozciągłości, popiera moją prośbę. Twierdzi, że majątek powinien być odtworzony. No cóż, muszę przyznać, że mało jest prawdziwych Polaków, którzy chcą mieć tutaj Polskę.
Dzisiaj dwór przyjmuje przyjaciół i cieszy się z ich pobytu. Ostatnio była wycieczka Związku Szlachty Polskiej i jestem organizatorom wdzięczny, że pokazali, jak my Polacy umiemy dbać o polskość na tych ziemiach i jej pałace.
Jakub Jastrzębiec-Smólski