Marcin Michał Wiszowaty - Szlachectwo
Tedyć jeszcze nie to prawe szlachectwo, gdy cnotami nie będzie ozdobione, iż go tak zowią albo iż sygnet z jakim herbem na palcu nosi, albo iż ji na sznorze na szyi powiesi, albo iż się czerwonym albo zielonym woskiem pieczętuje, albo na wrociech nadobnych na tablicach herbów nawiesza albo naprzybija, albo iż się chlubi dziady, pradziady albo inszymi przodki swymi, toć jeszcze mało na tym (...) Albowiem na tych trzech rzeczach ten najzacniejszy klejnot leży: na zacności narodu zacnych przodków swoich, na roztropnym ćwiczeniu, a to najwięcej, gdy to jeszcze k'temu wszystko ozdobne, a pięknymi przystojnościami umie na sobie ukazać.
Mikołaj Rey
Parę miesięcy temu w ogólnopolskiej rozgłośni radiowej przeprowadzono uliczną ankietę, w której pytano przypadkowych przechodniów jak wyobrażają sobie polskiego szlachcica. Okazało się, że musi to być jegomość srodze zerkający spode łba, z wygoloną czupryną, dymiącą jeszcze po zeszłodniowej libacji, z szabliskiem u pasa i pokaźnym wąsem. Pojedyncze głosy przydawały mu konia, błyszczący sygnet, kontusz i pas słucki, tudzież ostrogi i niewybredny język. Zachwycony dziennikarz rozpływał się nad społeczną świadomością naszej bogatej historii i żywym wciąż w narodzie obrazem szlachty - pierwszego stanu Rzeczypospolitej. Zniesmaczony wyłączyłem radio. Skoro taka jest społeczna świadomość historii - nie może dziwić fakt, że dzieci w polskich szkołach uczą się z podręczników, że szlachty już dawno nie ma. Nie doczytałem się kiedyż to wymarliśmy, ale może kolejna uliczna sonda wyjaśniłaby i tę zagadkę. Spodziewam się czegoś na wzór smutnej historii o dinozaurach, wielkim meteorycie lub zmianach klimatycznych, które spowodowały wymarcie całego gatunku "Eques polonus". Na szczęście - najnowsze osiągnięcia genetyki pozwolą kiedyś wydzielić ze szlacheckiego truchła DNA i sklonować szlachciurę, którego potem można by wozić po całym kraju
i pokazywać za drobną opłatą. Społeczeństwo tak świadome swojej przeszłości na pewno od razu pozna - po szabli, podgolonej czuprynie, żupanie i kontuszu - że to przecież szlachcic jak malowany...
Jak to się stało, że wrodzona skłonność Polaków do historycznych sporów, do słynnego "bić się, czy nie bić", do zarozumiałego przeświadczenia o przewodniej roli swojego narodu - ustąpiła miejsca historycznej ignorancji, bądź pseudonaukowej frazeologii. Czytam w jakimś wywiadzie słowa znanego profesora historii, który (niestety) często udziela podobnych pouczeń: "tylko narody znajdujące się w trudnym położeniu, w głębi serca przeświadczone o swojej niższości - gloryfikują swoją historię, znają ją bardzo dobrze i przytaczają przy lada okazji. Polska była takim państwem przez stulecia, a teraz może spokojnie zerwać z tą zgubną tradycją". Przyjrzyjmy się jak w praktyce wygląda zrywanie ze zgubną tradycją. Otóż najnowsze badania opinii publicznej prezentują odpowiedzi młodzieży w wieku - powiedzmy Powstańca Warszawskiego - na pytanie "co byś zrobił/a gdyby na Polskę napadnięto ?". Odpowiedź 78 % młodych ludzi brzmi: "wyjechałbym z Polski". Pięknie. Żyjemy przecież w wolnym kraju, panuje demokracja, wszyscy mamy w szufladach paszporty, więc - droga wolna. "Ostatni gasi światło". Czy można się dziwić tym młodym ludziom? Skoro panowie profesorowie, promowani na swoje stopnie - parędziesiąt lat temu - od lat pracują nad zrywaniem ze zgubną tradycją - 78 % młodych ludzi nic tu już nie trzyma ! Ich światopogląd kształtuje telewizja i kolorowe magazyny, rodzice zabiegani za "kasą", przypominają sobie o nich gdzieś w okolicach Bożego Narodzenia i może Dnia Dziecka. Pamiętajmy, że te dzieci będą miały kiedyś swoje dzieci. I będą je w podobny sposób "hodować".
Jeden z carskich generałów, pacyfikatorów powstania styczniowego przeszedł do historii dzięki powiedzeniu: "Polska to musiał być piękny kraj, gdyby jeszcze nie mieszkali tam ci przeklęci Polacy - byłaby piękną ozdobą Rosji". W ustach oprawcy to nie lada komplement. Czy dzisiaj powiedziałby to samo?
Polak, żyjący w swoim własnym kraju odzyskanej wolności, jest niewolnikiem. Jego umysł jest zniewolony i rzadko używany do myślenia. Postawy kształtuje ulubiona gazeta - bardzo kolorowa i bardzo nowoczesna. Oczywiście poprawna politycznie, bo niepoprawność polityczna to kołtuństwo, zaścianek i zabobon. Czas wolny to także dobro deficytowe. Dominuje czas zajęty. Wolny wybór jest kłopotem. Wybór wiążę się bowiem z odpowiedzialnością. Łatwiej jest sięgnąć po poradnik, który wskaże - co warto zrobić, myśleć, mówić i mieć. Na tę całą wolność nie ma czasu. Tryumfy święcą więc kompendia "100 dzieł, które wstrząsnęły światem", streszczenia lektur szkolnych, które pozwolą "nie tracić czasu". Rodzimi twórcy dwoją się, by przenieść na ekran cały kanon lektur szkolnych. Jak wspaniałe to lekarstwo na powszechne braki w wiedzy humanistycznej! Higieny intelektualnej strzegą nieliczne już instytucje kulturalne. W muzeach można sobie podczas urlopu obejrzeć (oczywiście w gablocie zaopatrzonej w alarm) - honor, ideały, wartości moralne, dobro. Ale jedynie od święta, czasami. Byle nie za często. Za częste obcowanie z wartościami powoduje poważne komplikacje. Trzeba się uczyć uległości i elastyczności, relatywizmu i przekonania, że wszystko jest względne. Szaro-burej wizji moralności. Na szczęście na półce stoi kompendium, a na stole wczorajsze wydanie ulubionej gazety...
Nasz świat staje się nareszcie prosty, łatwy i przyjemny. Nocne Polaków rozmowy dla coraz większej ilości Polaków są synonimem przeszłości. W nocy się śpi, a nie gada po próżnicy. Mamy w końcu demokrację - można spać, albo rozmawiać. Ale jednak lepiej spać. Bo jak jest o czym rozmawiać, to często nie ma z kim.
Skoro nareszcie jest tak dobrze, dlaczego dzisiejsza młodzież chce wyjeżdżać "z tego kraju", a pokolenie ich dziadków gotowe było dla "swojego kraju" walczyć i ginąć? Dlaczego Polska jest krajem, gdzie człowiek mądry i uczciwy jest nazywany głupcem, a cham i prostak staje się wzorcem do naśladowania? Czy rację mają socjologowie twierdząc, że w państwach postkomunistycznych - parę procent społeczeństw możemy nazwać narodem - świadomym państwowo, historycznie i moralnie, a reszta to... tubylcy, którzy po prostu urodzili się w pewnym miejscu i tamże umrą, śniący po nocach o państwie bylejakości społecznej i rządów wszechobecnej urawniłowki?
Kiedy powstawał Związek Szlachty Polskiej spotykaliśmy się z różnymi reakcjami. Przede wszystkim pytano nas o sens istnienia podobnej organizacji i o jej cele w kraju "gdzie szlachty już nie ma". Pytano nas także, czy będziemy nadawać tytuły i ordery (obrotniejsi pytali nawet o ceny - cóż za wyczucie rynku !), ilu jest wśród nas hrabiów - może jakieś znane nazwiska? Kiedy powróci pańszczyzna, czy nosimy szable, kto może być członkiem Związku, czy mamy sygnety, kiedy będzie IV rozbiór Polski (już był? kiedy?) czy mamy swoje zamki, czy chodzimy w kontuszach; wielu z nas mieszka w blokach? naprawdę? - więc gdzie trzymamy konie? na balkonie? Kiedy wprowadzimy monarchię, kto będzie królem i ... wiele innych. Na szczęście - innych. Niektóre z nich przewijają się po dziś dzień w korespondencji. Pojawiły się też nowe, wynikające z kilkuletniej działalności Związku i jego konkretnych działań. Spróbuję odpowiedzieć na parę z nich.
Związek Szlachty Polskiej jest organizacją społeczno-kulturalną, zrzeszającą polską szlachtę w Polsce i poza jej granicami. Związek nie jest (i nie będzie) partią polityczną, bo nie dąży ani do przejęcia ani do sprawowania władzy w państwie. Z tych samych powodów nie jesteśmy także organizacją monarchistyczną. Dążymy do odbudowy szlacheckiego środowiska, bowiem długoletnie zabiegi totalitarnego reżimu poczyniły ogromne spustoszenie w naszych szeregach. Szlachta jest wciąż obecna w życiu kraju. Spotykamy szlacheckie nazwiska, partykuły herbowe, przydomki. Kultywujemy swoje tradycje rodzinne, wychowujemy nasze dzieci, pracujemy, bawimy się, słowem - istniejemy bez względu na oficjalną opinię, że nas nie ma. Nie da się jednak ukryć, że chociaż żyjemy i pielęgnujemy nasze tradycje - nie tworzymy już środowiska. Przypadki aktywności należą do wyjątków, sporadycznych aktów czynniejszych jednostek i pasjonatów, a przecież od wieków siła szlachty tkwiła w jej jedności, poczuciu świadomości więzów rodzinnych. Podstawą stanu szlacheckiego było zwarte środowisko, oparte na organizacji rodowej. Pojęcie naród - czerpie swoje korzenie od wyrazu ród - rodzinny - rodowy. Organizacja szlachty zachodnioeuropejskiej opiera się na pojedynczych rodzinach, podczas, gdy my tworzyliśmy rody, swoiste klany osób występujących pod jednym herbem i zawołaniem w potrzebie bojowej i w codziennym życiu. Dlatego dzieło odbudowy szlacheckiego gmachu kulturowego i społecznego postanowiliśmy zacząć właśnie od reintegracji naszego środowiska. Ale jest to oczywiście tylko pierwszy krok. Niezwykle istotny i nieodzowny do osiągnięcia naszych celów podstawowych. Po cóż miałoby istnieć nawet bardzo zintegrowane środowisko szlacheckie, skoro nie miałoby żadnych celów, a celem tym na pewno nie jest ani wprowadzenie monarchii, ani powrót przywilejów, ani w ogóle żaden powrót do przeszłości - ważkiej, acz bezpowrotnie zamkniętej w annałach historyków. Odpowiedź na pytanie o cel i sens jest niezwykle istotnym elementem naszego istnienia. Chociaż pokuszę się o wyłożenie takiej odpowiedzi jestem przekonany, że będzie to jedynie moja (bardzo uproszczona) wersja poglądów w najróżniejszy sposób istniejących w sercach i umysłach polskiej szlachty. Wierzę głęboko, że niniejszy tekst wywoła reakcje Czytelników i dyskusję. Prosimy więc o listy i Państwa opinie. Nie mamy zamiaru budować kolejnego pomnika "jedynie słusznego sposobu myślenia". Mamy nadzieję, że skłonimy Państwa do dyskusji, której owoce będziemy publikować na łamach Pisma.
Rok 1989, w którym Polska po raz drugi w XX wieku odzyskała niepodległość, dał Polakom demokrację. Demokrację, o którą walczyli w 1980 roku, a dziś używają oddając swój głos kolejnej generacji komunistów - tym razem nowoczesnych i "światowych", a przez to jeszcze skuteczniejszych i groźniejszych, chociaż po staremu szermujących wzniosłymi hasłami, demagogią i sofizmatami. Ten stan nie może dziwić, skoro większość żyjących dziś Polaków jest zniewolonych umysłowo. Skutki fatalnej polityki grubej kreski odczuwamy do dzisiaj. Na nie wykarczowanej post-PRLowskiej glebie obrodziły postkomunistyczne chwasty - nihilizm, cynizm czy relatywizm troskliwie pielęgnowane przez spadkobierców i pogrobowców dawnego systemu. Zaszczepienie choćby najsłuszniejszej idei na tak skażonym i wyjałowionym gruncie nie przynosi spodziewanych efektów. Z możliwościa jakie dały Polsce odzyskana wolność i otwarcie na świat - korzystają w pierwszym rzędzie nie pracowici, rzetelni i kompetentni, ale ci, których wychowano w pogardzie dla "ciążącego bagażu" wartości. "Nowe" idee globalnej wioski i obywatela świata to w istocie wyretuszowany eksport rewolucji i internacjonalizm - skutecznie zacierający wzorce odwieczne i rodzime. Każdą próbę wywrócenia świata na opak i oddania władzy większości - kończyła klęska. Każdy naród zawsze opierał się na jasnych kryteriach gradacji, którą rozpoczynała grupa przewodników czy opiekunów - nie tyle rządzących resztą, co za nią odpowiedzialnych. Przez stulecia rolę opiekunów narodu sprawowała w Rzeczypospolitej szlachta. Hegemoniczna rola w państwie stała się jej przekleństwem, bowiem po dziś dzień obarcza się szlachtę odpowiedzialnością za upadek Królestwa Trojga Narodów. Zapłaciła więc wysoką cenę za swoje polityczne przywileje. Z jakąż łatwością zapomina się, że szlachta sprawowała mecenat w dziedzinie sztuki i kultury, że otwierała swoje szeregi dla jednostek wybitnych, że zbudowała państwo bez stosów, mekkę dla wolnomyślicieli i dysydentów. A przecież nawet przy całej patologii postaw szlacheckich schyłku XVIII wieku, rdzeń etosu rycerskiego polskiej braci herbowej pozostał nienaruszony i czysty - czego dowodem m.in. Konstytucja 3 Maja czy Szkoła Rycerska. Dzięki niemu okupacja zaborców w niczym nie przypominała symbiotycznej koegzystencji (przywołajmy tu choćby wiernopoddańczą, względem caratu, postawę Finów). Raz po raz wstrząsały polską ziemią powstania i bunty, ale również rozwijała się polska sztuka, nauka, kultura i język. Trwanie na placówce stało się racją stanu. W końcu - odzyskaliśmy niepodległość - którą świadomie wywalczyliśmy i jeszcze nie raz musieliśmy bronić i odbijać szablą. Przez 100 lat zdążyła się wykształcić świadoma część polskiego społeczeństwa o nie-szlacheckich korzeniach. Po latach hierarchii feudalnej Polacy zbudowali stanowe partnerstwo, podobnie jak inne narody europejskie, z jedną wszak istotną różnicą. Podstawą nowego porządku społecznego na zachodzie Europy stała się rewolucja mieszczańska. Burżuazja zdobyła wówczas władzę, którą dzierży do dzisiaj. Natomiast fundamentem istnienia nowożytnego narodu polskiego złożonego z potomków szlachty, mieszczan i włościan stały się ideały rycerskie, które stanowiły i stanowią wspólny dorobek naszej historii i kultury. Nie ma i nie może być powrotu do stanowej struktury społeczeństwa, do przywilejów ekonomicznych i politycznych jednej z grup społecznych. Byłoby to zaprzeczenie rozwoju cywilizacyjnego, nie tyle bezcelowe - co zwyczajnie niemożliwe. Nie można jednak zapominać, że inna była nasza droga do niepodległości i historia. Że chociaż jesteśmy pełnoprawnymi członkami europejskiej społeczności - nie zacofanie, a przemożna inność świadczy o naszym miejscu w Europie.
Skoro więc szlachta polska nie ma przywilejów, nie wyróżnia się w widomy, zewnętrzny sposób spośród reszty społeczeństwa i do przywrócenia historycznego statusu nie dąży - jaka jest jej rola i cele jej Związku?
Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć daleka jest od niedawnych marzeń o wolnej Ojczyźnie. Można ten stan kontestować lub krytykować, stojąc na bezpiecznym uboczu, szukając winnych i wytykając ich palcami. My chcemy tę rzeczywistość zmieniać współtworząc ją, a pozwalając sobie na krytykę - proponować konstruktywną alternatywę. Bronią właściwą w walce z niegodziwością, fałszem, nieuczciwością i głupotą codzienności jest naszym zdaniem nie zjadliwa krytyka ale wzór; wzór postępowania opartego na wartościach nadrzędnych, takich jak: prawda, honor, uczciwość i mądrość. Dlatego nasze działania, naszą walkę chcemy rozpocząć od siebie samych; od ułomności własnego charakteru, tępienia błędów w wychowaniu przybierającego dziś postać "hodowli dzieci", niskiego poziomu samoświadomości i poczucia przynależności rodzinnej i narodowej; braków w wykształceniu i niedoceniania jego doniosłego znaczenia, wreszcie - zgubnego przeświadczenia, że wszystkie te zjawiska nie są naszymi problemami, że dotyczą innych i to oni wymagają pomocy. Chcemy, by słowo szlachectwo odzyskało swoje prawdziwe znaczenie. Szlachectwo to przecież bezinteresowność, pomoc, służba. Na tym opierał się etos rycerski. Jakże wspaniała to odtrutka na pustkę i samotność dzisiejszego świata. Taki cel wymaga bezwzględnie działania na szeroką skalę, dlatego tak istotne jest dla nas odbudowanie środowiska, jako naturalnego fundamentu kształtowania postaw i podejmowania inicjatyw. Najważniejszym jego elementem zawsze będzie młode pokolenie. Działamy, by obudzić w nim świadomość przynależności do szlachty, pobudzić do zainteresowania dziejami rodziny, do postępowania zgodnie z zasadami honoru, prawdy i otwartości na potrzeby innych, przeciwstawiania się wzorcowi łatwego życia, kosztem innych lub po prostu z wyłączeniem świadomości istnienia potrzeb drugiego człowieka, jego praw i potrzeb. Chcemy promować wykształcenie i rzetelną wiedzę, uczynić z nich jedną z podstawowych aspiracji młodego człowieka, obok sprawności fizycznej i zdrowia duchowego. Mamy wciąż do dyspozycji pokolenia starsze, pamiętające czasy, kiedy honor i prawda stanowiły pojęcia pełne głębokiej treści. Odbudowujemy więc rodzinę i rodziny. Następne kroki będą już następować niejako automatycznie. Młodzi kierując się szacunkiem dla starszych zyskają ich przychylność i mądrość życiowych doświadczeń. Starsi poczują się młodym potrzebni, przekażą im swój najcenniejszy skarb - rodową tradycję i odwieczne wartości. Tak utrwalony gmach rodziny nie podda się żadnym naciskom. Będzie trwał niewzruszony, a co najważniejsze - będzie promieniował wspaniałym przykładem na wszystkich pozostawionych na uboczu. W taki sposób szlachta może powrócić na swoje miejsce. Miejsce opiekunów historycznej tradycji, świadomych przewodników narodu, a co najważniejsze i tak dzisiaj rzadkie - czujących odpowiedzialność za swoje państwo i jego obywateli. Przecież kultura szlachecka to wartość całego narodu, nie tylko "nasza własna".
Ta piękna wizja pełna idealnych projektów może wydać się kolejną utopią, jeśli nie będzie oparta na konkretnych działaniach. Liczymy, że włączą się Państwo do tego wielkiego dzieła. Czeka- my także na propozycje działań, które są Państwa zdaniem ważne i godne realizacji. Tymczasem skrótowo prezentujemy praktyczną stronę naszych działań.
Przede wszystkim prowadzimy możliwie szeroką pracę u podstaw nad uświadamianiem ludziom ich bogatej tradycji, a także obowiązków związanych z byciem szlachcicem. Popularyzację idei prowadzimy w dużej mierze za pośrednictwem nowoczesnych mediów. Żyjemy przecież w realnym świecie, więc korzystamy z jego najnowszych zdobyczy. Pismo, które mają Państwo przed oczami ukazuje się od 1992 roku. Grono Czytelników stale wzrasta, a Pismo jest obecnie dostępne w większych ośrodkach miejskich w wolnej sprzedaży. Od Białegostoku, przez Warszawę, po Wrocław i Kraków, a także Londyn, Chicago, Australię i RPA. Drugim elementem naszego oddziaływania jest strona internetowa. Założona w 1998 roku notuje dziś blisko 2000 odwiedzin miesięcznie. Są to goście z całego świata. Strona została pomyślana jako swoista skarbnica wiedzy o szlachcie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jest tam sporo historii, kultury i tradycji, ale bardzo istotnym elementem treści strony są informacje o aktualnych sprawach naszego środowiska. Założyliśmy Pracownię Plastyczną "Signum Nobile", która wykonuje m.in. wizerunki herbów, heraldyczne ekslibrisy, plakiety, epitafia itp. W ten sposób promujemy piękną polską heraldykę. Niezwykle istotnym elementem naszej działalności są sesje naukowe (zorganizowaliśmy ich już kilkanaście) oraz spotkania towarzyskie. Praktyka dotychczasowej działalności dowiodła, że właśnie spotkania są najwszechstronniejszym elementem naszego oddziaływania. Słysząc o tej formie działalności wielu ludzi pyta nas o czym rozmawiamy podczas naszych spotkań. Wyobrażają sobie grupowe rozpamiętywanie przeszłości, pokazywanie sygnetów, głośne czytanie wspomnień, westchnienia i melancholijną atmosferę. I są w błędzie. Rozmawiamy o wszystkim, co akurat wyda nam się interesujące. Duży nacisk kładziemy na uświadomienie naszym członkom i gościom, że nie jesteśmy duchami przeszłości (jak po dziś dzień piszą podręczniki historii dla młodzieży szkolnej), ani eksponatami muzealnymi. Oczywiście nie unikamy rozmów dotyczących heraldyki i genealogii, czy spraw tradycji i kultury. Herby, sygnety, zawołania herbowe to ozdobniki - oczywiście ważne, ale nie stanowiące istoty szlachectwa. Bez szlachetnego postępowania, świadomości swoich korzeni i wynikającego z niej poczucia obowiązku do zacnego i honorowego postępowania - wszystkie te przedmioty są pozbawione treści i sensu. Słyszałem kiedyś z ust grawera taką anegdotkę: odwiedził go w początkach lat 90 ówczesny biznesmen. Czerwona marynarka, białe skarpetki i mokasynki z frędzelkami, w ręku - walizka na kod - mówiły o kliencie wszystko. "Bo ja chciałem zamówić sygnet z herbem" - rzucił biznesmen. Grawer spytał więc zwyczajowo o nazwę herbu, względnie jego opis. Po chwili usłyszał odpowiedź "a może coś by mi Pan doradził. Co teraz dobrze chodzi?".
Przyjaciel opowiadał mi, że przed laty dojrzał na palcu pewnego osobnika sygnet, z którym jego posiadacz stanowił wyraźny dysonans. Osobnik ów, ucieszony zainteresowaniem, zdjął go z palca (okazało się, że herb Rawicz rżnięty był w tzw. krwawniku) i dodał, iż ojciec jego ma też... podobny. "Znaczy w innym kamieniu?" - spytał przyjaciel. "Tak. W czerwonym. Ale tam jest jakiś ptak wyrzeźbiony". Podejrzenie, że sygnet i osoba nie stanowią monolitu było słuszne, tym bardziej, że - jak się potem okazało - tak ojciec, jak i jego latorośl zajmowali się fundamentalną dla istnienia PRL profesją. W jaki sposób ów osobnik "odziedziczył" sygnety i losów ich prawowitych właścicieli można się bez trudu domyślić. Stryj przyjaciela przed wojną proszony o wsparcie szczytnego celu, nie mając przy sobie gotówki, bez namysłu wrzucił kosztowny sygnet do skarbonki. Dorobił sobie potem stalowy i z dumą nosił "nie-ładny".
Co nim kierowało? Myślę, że to czego brakowało wspomnianemu biznesmenowi. Autentyczności. I nie o rodowodzie, czy prawie do noszenia sygnetu tutaj myślę, a o mentalnej konstrukcji człowieka, która niestety stanowi dzisiaj rzadkość. Mawiano o księciu Januszu Radziwille, że nawet w więziennych łachmanach, podczas zsyłki - spojrzenie starczało, by poznać w nim człowieka wysokiej klasy. Bowiem z sygnetem na palcu, czy bez niego, każdy z nas wystawia sobie świadectwo swoim postępowaniem. Niestety, poziom świadomości podstawowych reguł zacnego postępowania jest rozpaczliwy. Powoli "materiałem archiwalnym" stają się odwieczne prawa - że mężczyźnie w obecności stojącej damy nie wypada siedzieć, że całując dłoń - nie należy wyciągać jej ku sobie podrywając wraz z szacowną właścicielką, że nóż i widelec służą wyłącznie do jedzenia, a serwetkę kładzie się na kolanach, nie wpycha pod kołnierz. Oficer trzymający ręce w kieszeniach podczas hymnu, żołnierz uczony przez swojego kaprala słownictwa nieprzydatnego nawet w wychodku, zataczający się po ulicy, z orłem w koronie na pustej głowie. Moja polonistka uczyła nas ortografii mówiąc: "błąd ortograficzny w waszym zeszycie to jak tłusta plama na fotografii matki". Pamiętam to wymowne zdanie do dzisiaj. Ale dzisiaj - przecież tłustą plamę można wywabić super proszkiem. Dlatego zawsze smutno się uśmiecham, kiedy słyszę: "ta cała szlachta to tylko puste symbole, tylko jakieś niezrozumiałe już dzisiaj relikty". Zgodnie z zasadą: "nie rozumiem, więc boję się - boję się, więc atakuję". Symbole nie są namiastką szlachectwa. Są ich integralnym składnikiem, służą żywym ludziom. Bez owego życia, owej świadomości - stają się martwymi przedmiotami. Szlachectwo musi być sposobem bycia, a nie odświętną maskaradą. Świadomość rodzinnych koligacji jest bardzo istotna, ale nie zastąpi prawdziwych cnót i wartości wynikających z własnego postępowania. Dlatego prosimy nowych gości o zaprezentowanie swojej osoby, rodziny, zainteresowań, problemów. Staramy się pomóc lub nakłaniać do pomocy innym. W naszych spotkaniach uczestniczy żyjący człowiek, a nie jego przodek - podczaszy, podkomorzy, czy miecznik. W spotkaniach i rozmowach uczestniczą osoby w bardzo różnym wieku. Młodzi są zaszczyceni rozmową w szerszym gronie, tym, że są słuchani i traktuje się ich poważnie, nie każe siedzieć w ciszy i pokornie wysłuchiwać "tych, co wiedzą lepiej". Starsi cieszą się, że młodzi chcą poznać ich opinie. Czują się potrzebni. Dlatego nie zdarza się, by ktoś narzucał komuś swój pogląd.
Na jednym z kolejnych spotkań pojawił się nowy gość. Po przywitaniu i prezentacji z zapamiętaniem wyrecytował odpowiedni ustęp z herbarza o swoim zacnym, acz XVII- wiecznym przodku - mieczniku, czy też podkomorzym któregoś z wielkopolskich powiatów. Zapadła cisza, bardzo krępująca dla wszystkich, którą przerwała niewinna prośba o parę szczegółów na temat gościa - na przykład czym się zajmuje. Zmieszany jegomość wybąkał, że jest drobnym rzemieślnikiem i zażenowany zamilkł. Posypały się więc kolejne pytania - o dzieci, rodzinę, zainteresowania. Gość początkowo zaskoczony, szybko odzyskał pewność siebie. Pokazał nam zdjęcia dzieci, opowiedział parę historyjek o najmłodszym synku. Po spotkaniu poprosił o rozmowę i zwierzył się, że nie spodziewał się takiego przyjęcia. Był przekonany, że nasze spotkania dotyczą genealogii i heraldyki, wspomnień i koligacji. Przed przyjściem przepytał wszystkich starszych domowników o historię rodzinną, którą poparł lekturą herbarza. Tak przygotowany, walcząc z nieśmiałością przyszedł na nasze spotkanie - ciekawy zobaczenia innych szlachciców, a może i słynnych książąt i hrabiów. Bał się, że jako rzemieślnik wzbudzi drwiny w szacownym gronie, a tymczasem okazało się, że mylił się ogromnie. Spotkał kilku kolegów po fachu, co zupełnie go zaskoczyło. Szybko znalazł wspólny język z wieloma osobami. Część z nich mogłaby zasypać go danymi o swoich senatorskich antenatach, czy profesorskich tytułach, ale nikomu nawet przez myśl nie przeszedł tak niedorzeczny pomysł.
Inny przykład - który bardzo mnie wzruszył - pochodzi z listu, jaki Związek otrzymał przeszło pół roku temu. Młody człowiek zwierzał się z beznadziei swojej egzystencji, pisał o nie satysfakcjonującej pracy, samotności i braku sensu życia, szukanego w butelce piwa w pobliskim barze. Któregoś dnia, w drodze do baru, dostrzegł w witrynie okładkę "Verbum". Przypomniał sobie opowieści dziadka, który jeszcze jako dziecku opowiadał mu o jakimś odważnym przodku, który miał swój herb w kształcie litery W i był prawdziwym bohaterem. "Może Państwo będą się ze mnie śmiali" - rozpoczął swój list do nas nasz Czytelnik. Pisał, że poczuł wówczas wstyd i zażenowanie. Skoro nosi nazwisko swojego mężnego przodka, z herbem z literą W (który znalazł i wie już, że nazywa się Abdank) - chyba powinien inaczej postępować. Zerwał z dawnymi zwyczajami, postanowił ukończyć wieczorowe liceum i zdobyć maturę. Odpowiedzieliśmy długim listem dołączając w prezencie wizerunek herbu Awdaniec wykonany przez naszą Pracownię. Niedawno otrzymaliśmy życzenia świąteczne od naszego Awdańczyka, podpisane: [X] z żoną i maleńkim synkiem... Jeżeli czyta Pan te słowa - proszę jeszcze raz przyjąć nasze najlepsze życzenia i słowa szczerego uznania.
To przykłady wspaniałej postawy jednostek. Dzięki podobnym historiom czujemy, że nasze działania mają sens. Tworzy go jednak nie Związek, struktury, czy funkcje, ale ludzie - ich życie i świadoma służba dobru. Dla nich szlachectwo jest powodem, okazją do czynienia dobra. Jedni, jak wspomniany Awdańczyk - walczą ze sobą; to wszak najtrudniejszy przeciwnik. Drudzy, jak inny członek Związku, Rawita, organizują z własnych, skromnych środków pomoc dla powodzian, żywiąc ich we własnym domu, ratując z synem dobytek ich życia, udając się na miejsce tragedii, by podać pomocną dłoń. "Jesteśmy przecież szlachtą. Tak trzeba" - pisze w liście Rawita.
Jest też jednak wiele inicjatyw, które zmierzają do odbudowy więzów rodzinnych i rodowych
i są podejmowane przez całe grupy ludzi zjednoczonych działaniem we wspólnym celu. Podkreślmy,
że Związek jest jedynie zalążkiem przyszłego środowiska szlacheckiego, który tylko pomaga w jego odbudowie. Wiemy, że nie wszyscy przedstawiciele szlachty zapiszą się do Związku. I nie to jest naszym głównym celem. Fakty pokazują, że organizujemy się często nie wiedząc o sobie nawzajem. To wspaniały dowód aktywności szlacheckiej. Powstają coraz to nowe stowarzyszenia rodowe. I na tym właśnie polegać ma nasze wspólne dzieło. Nie o legitymację członkowską tutaj chodzi, a o realne działania. Związek nawiązał liczne kontakty z takimi organizacjami. Niektóre z nich prezentują artykuły zamieszczone w niniejszym wydaniu Pisma. Nie są to jednak wszystkie szlacheckie organizacje rodowe czy rodzinne. Jeśli wiedzą Państwo, lub są członkami takiej organizacji - prosimy
o kontakt. Z przyjemnością udostępnimy organizacjom rodzinnym łamy naszego Pisma i zaprezentujemy je naszym Czytelnikom. Są przecież wspaniałą formą naturalnego scalania się naszego środowiska. Współpracujemy także z naszymi Braćmi z Białoruskiego Związku Szlacheckiego. Jesteśmy wszak szlachtą dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ostatnio z ofertą współpracy wystąpił przedstawiciel Związku Litewskiej Szlachty. Stale goszczący na łamach naszego Pisma, pan Selim Chazbijewicz, jest Prezesem Związku Tatarów Polskich. Nasi zagraniczni partnerzy to m.in. Instytut Fernanda Katolickiego z Saragossy i aktualni wydawcy Almanachu Gotajskiego z Londynu, którzy podjęli się kontynuacji tego zasłużonego dzieła po kilkudziesięciu latach przerwy. Warto także wspomnieć osoby zasłużone dla promocji kultury szlacheckiej. Naszym sympatykiem jest p. Szymon Kobyliński. Nawiązaliśmy także przyjazne kontakty z dr. Janem Ciechanowiczem (to autor wciąż czekającego na publikację obszernego dzieła dotyczącego polskich rodów kresowych, opartego na długoletnich badaniach w archiwach byłego Związku Sowieckiego; staramy się pomóc w jego wydaniu, por. nr 12 "Verbum Nobile"), ks. Pawłem Dudzińskim - wybitnym polskim heraldykiem, Romanem Świerczkiem - dyrektorem poznańskiego wydawnictwa Heroldium (którego oferta z pewnością warta jest polecenia), Sławomirem Leitgeberem i wieloma innymi wspaniałymi ludźmi.
Smutnym obowiązkiem jest wspomnienie o "kłusownikach w szlacheckiej kniei" - czyli organizacjach wykorzystujących szlacheckie ozdobniki dla szybkiego zysku i łatwej popularności. Nie zamierzam tu podawać ich nazw, ani nazwisk ich twórców. W ramach przestrogi i nauki proponuję spojrzeć na dokonania i programy podobnych organizacji. Wszystkie opierają się na tej samej, specyficznej podstawie; szukają rozgłosu epatując emblematami i tytułami, do których używania nie mają żadnego prawa. Przykładowy postulat przewijający się przez programy samozwańczych "marszałków szlacheckich" i domorosłych "książąt" dotyczy nobilitacji dokonywanej rzekomo w "świetle prawa". Abstrahując od niedorzeczności podobnych propozycji wobec obowiązujących, ścisłych reguł prawnych - postawmy pytanie - jak w ogóle można występować pod hasłami szlachetności i jednocześnie utrzymywać, że jedyną i najważniejszą nagrodą za szlachetne postępowanie jednostki nieszlacheckiego pochodzenia ma być nobilitacja. To przecież jaskrawa niesprawiedliwość, a wręcz przytyk dla wspaniałych ludzi o włościańskich czy mieszczańskich korzeniach. Ich nobilitowanie "za specjalne zasługi" pokazuje przecież, że dopiero dzięki niej staną się "w pełni wartościowi", "lepsi"; że bez owego aktu uszlachcenia - ich zasługi pozostają mało ważne, niezauważone i niewiele warte. Absurd! Przecież o wartości człowieka świadczą jego czyny, dokonania, postawa. Czy nie ma wśród nie-szlachty ludzi zacnych i uczciwych, którzy w duchu wartości wychowują swoje dzieci? Czy trzeba urodzić się szlachcicem, czy nim zostać, by postępować szlachetnie? Nonsens. Szlachectwo jest fundamentem, kolebką owych wartości, które we współczesnym świecie są pogardzane, zakrzykiwane, rozmywane. Dlatego szlachta rodowa - jako grupa niosąca od pokoleń sztandar tradycji i odpowiedzialna za owe wartości powinna im służyć i traktować tę służbę jako swój podstawowy obowiązek. Nie wyklucza to przecież w żaden sposób aktywności i zacności pozostałych grup społecznych. Ale zacność i honorowa postawa nie-szlachcica jest jego cnotą, podczas gdy zacność i honor szlachcica - jego absolutnym obowiązkiem. Kupczenie herbami, tytułami i wmawianie naiwnym, acz żądnym zaszczytów sponsorom, że w ten sposób stają się szlachetni - jest godne pogardy. Człowiek nie staje się szlachetny w chwili urodzenia. Urodzenie daje mu jedynie szansę do bycia szlachetnym. Tradycja i prawo jasno określają kto jest szlachcicem, a kto nim nie jest. Na to wpływu nie mamy. Ale chcemy robić wszystko, co w naszej mocy by szlachetne urodzenie było początkiem szlachetnego życia.
Kogo więc możemy obecnie nazywać szlachcicem? To pytanie powraca do nas w kolejnych listach i stanowi swoisty punkt wyjścia dla kwestii przynależności do Związku Szlachty Polskiej. Szlachectwo jest, jak wspomniano sposobem bycia. To zjawisko wieloaspektowe, w którym zawiera się oprócz pnia najwyższych wartości - imponderabiliów - niezwykle doniosły element rodowy, genealogiczny, oparty na odwiecznej tradycji. Wokół problemu przynależności do szlachty narosło wiele nieporozumień. Szlachta polska to potomkowie po mieczu, czyli dzieci ojca szlachcica. Nie każde nazwisko kończące się na -ski, -cki, lub -wicz jest nazwiskiem szlacheckim. Okazuje się, że większość nazwisk o tych końcówkach - wcale szlacheckimi nie jest. Podobnie zresztą jak nie każde nazwisko bez tych końcówek nie jest szlacheckim. Wymieńmy, przykładowo, autentyczne i tak dobrze nam znane nazwiska szlacheckie, jak: Żędzian, Zagłoba, Kmicic czy Podbipięta. Kolejnym mitem jest twierdzenie, że noszenie nazwiska wymienianego w herbarzu jest dowodem szlachectwa. Otóż po pierwsze - w Polsce często osoby ze sobą nie spokrewnione, wywodzące się z innych stanów nosiły tak samo brzmiące nazwisko - że wymienię Kowalskich herbu Korab i Kowalskich - potomków kowali lub mieszkańców wsi o takiej nazwie. Z drugiej strony - żaden polski herbarz nie wymienia wszystkich rodzin szlacheckich. Zwyczajnie nie ma prostych reguł, które pozwolą na podstawie samego brzmienia nazwiska ustalić czy jest szlacheckie czy nie. Trzeba sięgnąć do dokumentów i archiwów, wnikliwie przebadać rodzinne tradycje. Świetnym punktem wyjścia są rozmowy z najstarszymi żyjącymi krewnymi. Ich wiedza to kopalnia informacji o rodzinnej historii. Takie rozmowy jednoczą rodziny spajając ich pokolenia.
Rodzinne legendy, opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie podsycały wyobraźnię dziecięcą, a idąca z nich nauka często decydowała o wielu wyborach dojrzałego życia. Całe zastępy Zawiszów i Habdanków, Kmiciców i Skrzetuskich stawały w potrzebie za nic mając łatwe i wygodne życie, gdy ojczyzna była w potrzebie. Czcijmy pamięć o nich, ale pamiętajmy, że ojczyzna potrzebuje nas nie tylko wtedy, gdy w granicach staje uzbrojony po zęby wróg, gdy drwiąc z niebezpieczeństwa rzucamy na szale swoje życie. Ojczyzna, to przecież wielki zbiorowy obowiązek. Są czasy, gdy porywamy szablę pradziada w obronie rodzinnego domu i gdy szablę tę trzeba przekuć na lemiesz walcząc z trudami codziennego życia. Nasi przodkowie walczyli i ginęli po to, by ich dzieci mogły żyć w pokoju. Naszą rolą jest budować dobrobyt państwa ku chwale wszystkich jego mieszkańców, zdobywać wykształcenie i wiedzę, wychowywać dzieci na zacnych ludzi, otwartych na potrzeby innych i gotowych do niesienia pomocy potrzebującym. Żyć uczciwie dając przykład własnymi dokonaniami. W taki sposób spłacamy pokoleniowy dług wobec naszych przodków i spełniamy złożony na naszych barkach obowiązek. Szlachectwo jest bowiem służbą. Służbą dobru.
[w:] "Verbum Nobile", nr 13/14, 2000 r.